W jaki sposób można przelać na papier historię mojej ponad dwudziestoletniej przyjaźni z Edith Stein unikając niepotrzebnej egzaltacji i subiektywizmu? Taki obraz tej relacji nie istnieje, bowiem pisząc o przyjaźni nie uniknie się osobistego tonu i uczuć, które w naturalny sposób towarzyszą każdej bliskiej relacji. Tak też opowiem tę historię z punktu widzenia duszy i serca.
Wszystko zaczęło się w momencie poszukiwania patronki do przyjęcia Sakramentu Bierzmowania. Miała to być święta osoba, która by towarzyszyła mi w bardzo ważnym życiowym momencie, jakim jest wejście w dojrzałość chrześcijańską i ludzką. Moje długie poszukiwania nie przynosiły oczekiwanego rezultatu, a poznawane święte nie zaspokajały moich oczekiwań. Po dłuższym czasie w jednej z książek natrafiłam na czarno-białe zdjęcie kobiety o poważnej twarzy ubranej w habit zakonny z podpisem „ŻYDÓWKA, ATEISTKA, FILOZOF, KARMELITANKA”. Czy można w czterech słowach streścić biografię jednego człowieka? Te cztery słowa były dla mnie wstrząsem, bo zanim sięgnęłam do dłuższej noty biograficznej, zaczęłam zastanawiać się, w jaki sposób od judaizmu poprzez ateizm i filozofię można osiągnąć świętość? Już nie miałam wątpliwości co do tego, że znalazłam w Edith patronkę do Sakramentu Bierzmowania oraz bliską przyjaciółkę.
Czas nauki w liceum był jednocześnie czasem zapoznawania się z Edith poprzez Jej książki. Początkowo nie były łatwo dostępne w małej miejscowości, z której pochodzę. Z wypiekami na twarzy czytałam „Dzieje pewnej rodziny żydowskiej” wypożyczone przez mojego brata z biblioteki uniwersyteckiej, do której miał dostęp jako student polonistyki. Chłonęłam także „Księgę życia” św. Teresy Wielkiej i inne dzieła karmelitańskich świętych, aby móc bardziej zrozumieć wewnętrzny świat Edith i Jej drogę nawrócenia. Jej cicha obecność była mi podporą podczas nauki, zdawania egzaminu maturalnego i szukania drogi życia.
Edith towarzyszyła mi w momencie dorastania, dojrzewania i wyboru dalszej drogi życiowej. Byłam zafascynowana Jej radykalizmem życia, pragnieniem poznania prawdy i uczciwością w poszukiwaniu drogi do Boga. W tamtym czasie była dla mnie autorytetem nie tylko w sprawach duchowych, ale też życiowych. Zawsze fascynowała mnie Jej droga nawrócenia i dojścia do Jezusa Chrystusa jako jedynego Zbawiciela i Oblubieńca. Od judaizmu, poprzez ateizm, filozofię i uczciwe szukanie prawdy dotarła to tej Jedynej Prawdy, którą jest Jezus Chrystus. Wiedziałam, że nie zadowoliłaby się namiastką, ponieważ była bardzo uczciwa w swych poszukiwaniach. Skoro oddała całkowicie swoje życie Jezusowi, to musiała Go spotkać prawdziwie. W jaki sposób? Gdzie? Kiedy? Sama określiła to słowami secretum meum mihi, więc szanuję Jej tajemnicę. Jej pewność wiary była dla mnie i nadal jest podporą w trudnych momentach zwątpienia. Jej pełne pokoju listy, które kierowała z Karmelu do swoich przyjaciół także i w moje serce wlewały pokój. Do tego stopnia, że także miałam pragnienie oddania swego życia Jezusowi w Karmelu. Jednak Bóg chciał inaczej, choć powołał mnie do życia konsekrowanego, to jednak w innej rodzinie zakonnej. Mogę jednak powiedzieć za Edith, iż gdziekolwiek się jest, można mieć w sobie małą celę karmelitańską, aby wracać do niej w każdym momencie życia.
Mimo, iż od momentu zaprzyjaźnienia się z Edith codziennie modliłam się słowami Jej modlitw i wzywałam Jej wstawiennictwa, to czas formacji zakonnej i późniejsza praca spowodowała, iż nie mogłam już tak intensywnie wczytywać się w Jej dzieła. Część moich książek związanych z Jej osobą zaginęła podczas przeprowadzek. Jednak zawsze towarzyszyła mi mała fotografia, którą wszędzie ze sobą zabierałam. Po dwudziestu latach naszej przyjaźni Edith upomniała się o czas dla siebie i przypomniała o sobie… W zeszłym roku podczas odprawiania rekolekcji ignacjańskich sięgnęłam po „Listy do Romana Ingardena”, które miały stać się lekturą towarzyszącą mi w czasie rekolekcji. Wprawdzie bez przekonania i nie mając pewności, czy jest to odpowiednia lektura na rekolekcje. A jednak… doświadczyłam bardzo bliskiej obecności Edith, cichej, nie narzucającej się. Towarzyszyły mi także inne Jej teksty, które okazały się bardzo trafne do mojego aktualnego stanu ducha. Czułam, że mnie rozumie… Trzyma za rękę i przeprowadza przez czas duchowych zmagań. Nie da się wyrazić tego słowami, więc posłużę się po raz drugi słowami Edith na określenie tego stanu: secretum meum mihi. Po powrocie zaczęłam odszukiwać wszelkie książki i publikacje o Edith, które jeszcze miałam. Chłonęłam na nowo „Dzieje pewnej rodziny żydowskiej”, listy, biografie, dzieła Jej autorstwa doznając przy tym duchowego wstrząsu. W zupełnie inny sposób niż dwadzieścia lat wcześniej docierały do mnie Jej słowa. To zrozumiałe, że inaczej odbierałam Jej słowa jako nastolatka, a zupełnie inaczej już jako dojrzała kobieta! W nowym przypływie fascynacji Edith bardzo często dzieliłam się moimi odkryciami i uczuciami z bliskimi mi osobami zachęcając je do przyjaźni z karmelitańską świętą. Do zapoznania się z życiem Edith Stein zaprosiłam także moich uczniów w szkole, czego owocem był projekt edukacyjny o męczennikach XX wieku. Nawiązałam także kontakt z Towarzystwem im. Edyty Stein i już wiedziałam, że wszystkie moje drogi w tym roku będą prowadzić do Wrocławia.
Przyjazd do Wrocławia był poprzedzony półrocznym przygotowaniem duchowym i logistycznym, co sprawiało mi ogromną radość. Samo oczekiwanie i planowanie kilkudniowego pobytu w rodzinnym mieście Edith było dla mnie niezwykłym doświadczeniem i dawało dużo satysfakcji. Zachęcona przez p. Marię Kromp – Kropiowską, aby podczas pobytu we Wrocławiu nocować w Domu Edyty Stein, potraktowałam jako duchowe zaproszenie od samej Edith. Przyjęłam je, wraz z otrzymaną mapą „Wrocław Edyty Stein”, zaczęłam najpierw poznawać historię miasta, ważne miejsca, a przede wszystkim te związane z Edith. Jeszcze przed wyjazdem wydawało mi się, że znam Wrocław jak własną kieszeń i wszystko będzie w nim znajome. Za chwilę miało się spełnić moje dwudziestoletnie marzenie chodzenia po śladach mojej Edith. Po świętych śladach, a więc i całe miasto podczas pobytu wydawało mi się „Ziemią Świętą”. Przy każdym mijanym budynku próbowałam określić jego wiek, aby móc stwierdzić czy było świadkiem życia Edith. Czy mógł kiedyś spocząć na nim Jej wzrok… Mogłam oglądać miejsca, które od kilkunastu lat widywałam na fotografiach i wydawały mi się nieosiągalne, a jednak… Edith zaprosiła mnie do siebie…
Pobyt we Wrocławiu zbiegł się z liturgicznym wspomnieniem św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein), więc atmosfera tego dnia była wyjątkowa. Uczestnictwo w uroczystej Eucharystii, wernisażu i recytacji poezji w Domu Edyty Stein oraz spotkaniu w ogrodzie przy drzewie, pod którym siadała Edith, było niezwykłym i bardzo głębokim doświadczeniem. Kolejne dni to dalsza wędrówka śladami Edith, a więc Stare Miasto, Ostrów Tumski, Uniwersytet Wrocławski i Konwikt św. Józefa przy Kuźniczej 35. Na którym parapecie siadała Edith, aby podczas przerwy od wykładów obserwować Ostrów Tumski? Drzwi, klamki, których dotykała… Schody, którymi wchodziła… Most Uniwersytecki, po którym przechodziła wraz z Erną… Miałam wrażenie, że czas się cofnął o całe 100 lat. Nie przeszkadzały mi samochody, samoloty nad głową i tłumy turystów. Oczami wyobraźni i sercem widziałam Edith przemierzającą uliczki Starego Miasta. Stary Ratusz, Ogród Botaniczny, Hala Stulecia, Park Szczytnicki – to Jej ukochane miasto Wrocław, jak sama powiedziała przejeżdżając przez nie w 1942 r. w drodze do Auschwitz. Na końcu Stary Cmentarz Żydowski przy ul. Ślężnej, na którym pochowani są Jej rodzice Siegfried i Augusta. Niczym niezmącona cisza i spokój, nawet ptaki zamilkły nad grobami szczególnie umiłowanych przez Boga. Jednak najbardziej obfitym w emocje momentem był kilkudniowy pobycie w rodzinnym domu Edith. Ten dom stał się dla mnie w końcu żywy. Dotąd znany z fotografii, opisów, filmów, teraz odkrył swoją duszę. Dzięki otwartości p. Marii, p. Ani i p. Marka bije w nim nadal serce Edith i daje się to odczuć. Cisza, spokój i metafizyczna obecność jego dawnych mieszkańców pozwala wejść na nieco inny poziom odczuwania duchowego. Stare zabytkowe schody, po których chodziła Edith, Jej salon, pokój Augusty, gabinet Erny… Każdy, kto bliżej poznał Edith i zaprzyjaźnił się z nią, zrozumie… Jednak dom, to nie tylko ściany i przedmioty, ale żywi ludzie. Rozmowa z p. Anią Siemieniec w niedzielne przedpołudnie stała się okazją do wymiany doświadczeń i podzielenia się swoją fascynacją Edith, która nie zadowala się płycizną, ale zaprasza do głębokiej z nią relacji, z których każda jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Czasami wprowadza w ciemność, bezsilność i samotność, aby później ukazać głębię oraz większy blask światła.
Nie zdołam w pełni opisać słowami wzruszenia i zachwytu, które towarzyszyły mi podczas pobytu we Wrocławiu i Domu Edyty Stein. Nie potrafię też przekazać w słowach głębi mojej już przeszło ponad dwudziestoletniej przyjaźni z Edith. Mam wobec Niej ogromny dług wdzięczności do spłacenia i pewnie nie starczy mi życia, aby to uczynić, więc przy każdej okazji dzielę się z innymi Jej historią życia i nawrócenia, aby wszyscy poszukujący prawdy, doszli do tej Jedynej Prawdy, którą jest Bóg.