Miłości Boga nie nabywa się na drodze poznawania przykazań. Podobnie jak korzystania ze światła, pragnienia życia, miłości do rodziców czy wychowawców nie nauczyliśmy się od innych, tak samo, owszem, daleko bardziej, miłości Boga nie otrzymujemy przez nauczanie z zewnątrz. W samej naturze człowieka spoczywa pewna siła umysłu, jakby nasienie zawierające w sobie zdolność oraz konieczność miłowania. Poznanie Bożych przykazań rozbudza owo nasienie, troskliwie je pielęgnuje, roztropnie żywi i przy Bożej pomocy doprowadza do pełnego rozwoju[1].
św. Bazyli Wielki
Wstęp
Kiedy w pierwszym roku istnienia III Rzeszy Edyta Stein rozpoczęła spisywanie wspomnień matki, przygotowywała się do wstąpienia do zakonu, które miało nastąpić po spotkaniu rodzinnym z okazji jej czterdziestych drugich urodzin 12 października 1933 roku. Dzieje Steinów miały być świadectwem tego, co dane było jej przeżyć jako dziecku żydowskiej rodziny i pokazać życie tej społeczności wobec powstałych uprzedzeń i lawinowo następujących prześladowań. Rozpoczęła notatki z datą: „Wrocław 21 września 1933„, i już na początku zastrzegła się:
„Jeżeli na tych kartach muszę napisać coś, co się memu drogiemu rodzeństwu wydaje krytyką ich słabości, to niech mi to wybaczą. Nie można by przedstawić życia matki, nie mówiąc o tym, co przeżyła i przecierpiała z powodu swoich dzieci. Gdy wreszcie przyjdzie kolej na mnie, nie potraktuję siebie łagodniej niż innych„[2].
Wczytując się w Dzieje pewnej rodziny żydowskiej pamiętajmy, że autorka jest od jedenastu lat gorliwą katoliczką, psychologiem i wychowawcą, autorką pism i wykładów dotyczących osoby, wychowania i płci; zna i cytuje dokumenty Kościoła, a w kwestii wychowania i kształcenia opiera się na encyklice Piusa XI Divini Illius Magistri. Jako fenomenolog postrzega rzeczy takimi, jakie są, bez uprzedzeń. Nie ocenia i nie komentuje, relacjonuje fakty, rzadko dodając coś od siebie. Dla niej, każda osoba jest fenomenem, nawet dzieci w rodzinie Steinów czują to i widzą. Arno nazywa całą gromadkę rodzinnym zoo, gdzie Elfryda jest Żabą, Róża jest Lwem, Erna – Wroną, Edyta – Kotką albo też „księgą zamkniętą na siedem pieczęci”.
„Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, a obydwoje na swój obraz (Rdz 1,27). Dopiero w pełni rozwinięte męskie oraz kobiece cechy specyficzne zapewniają osiągnięcie najwyższego możliwego podobieństwa do Boga i najgłębsze przepojenie całego życia ziemskiego życiem Bożym”[3].
Powołani jako istoty rozumne, wolne i odpowiedzialne do posiadania i wychowania potomstwa oraz do czynienia sobie ziemi poddaną, rodzice opiekują się i formują swoje dzieci do tego, czym być powinny zgodnie ze swym przeznaczeniem – do posługiwania się rozumem i kształtowania siebie samych oraz pracy na rzecz społeczności i kształtowania świata, czyli czynienia sobie ziemi poddaną. Według porządku naturalnego i tradycji żydowskiej, dziecko w pierwszym okresie pozostaje pod serdeczną opieką matki, troszczącej się o jego fizyczny i emocjonalny rozwój. Ojciec zaś, jako głowa rodziny, dba o zapewnienie ku temu materialnych warunków i czuwa nad dzieckiem zanim zacznie ono używać własnego rozumu i podejmować własne decyzje[4]. Czuwać i nie przeszkadzać, pomóc gdy potrzeba – oto ważna zasada, zanim nie nastąpi kolejny etap wychowania: edukacja szkolna i społeczna.
W przypadku Edyty, równowaga ta została zachwiana, bowiem ojciec zmarł zanim zakończył się pierwszy okres jej wychowania, a matka podjęła decyzję o zapewnieniu bytu rodzinie i zdaniu się, w kwestii wychowania dwóch najmłodszych córek, na pomoc swoich najstarszych dzieci – głównie dwudziestojednoletniego Paula, siedemnastoletniej Elzy i czternastoletniego Arno. Elfryda liczyła wtedy dwanaście, a Róża dziesięć lat.