Tekst napisany w okazji pielgrzymki Towarzystwa im. Edyty Stein z Wrocławia na Jej kanonizację w Rzymie 11 października 1998 roku, do odczytania w drodze z Rzymu do Asyżu.
„Religijny obrzęd zaślubin odbył się w naszym domu. Na ten cel razem z Bratem Arnoldem przygotowaliśmy «małą salę». […] Fotel Erny postawiliśmy przy filarze między dwoma oknami, gdzie zwykle stało moje biurko. Nad nim wisiał obraz Św. Franciszka G. Z. Cimy. «Musimy to chyba usunąć» – powiedział Arno w przekonaniu, że święty nie jest odpowiednim świadkiem żydowskich zaślubin. «Niech wisi spokojnie – odrzekłam – nikt na to nie zwróci uwagi». Obraz pozostał na swoim miejscu. Erna była wyjątkowo piękną narzeczoną. Siedząc na liturgicznie przystrojonym fotelu, pośród zieleni, wyglądała jak wschodnia księżniczka. Spoglądałam na Św. Franciszka wiszącego nad jej głową i odczuwałam wielką pociechę, że tam właśnie był.
Po weselu młoda para wyjechała w Karkonosze. Stamtąd otrzymałam od Erny nad wyraz szczęśliwy list, w którym pisała, że musi podzielić się ze mną swoją radością, gdyż wie, że będę się cieszyć wraz z nią. Teraz spokojna i wolna mogłam zatroszczyć się o siebie samą”.
Przywołuję ten fragment z „Autobiografii Edyty Stein – Światłość w ciemności”, gdyż w pielgrzymkowym szlaku z okazji Jej Kanonizacji jedziemy z Rzymu do Asyżu. Jedziemy, mając ze sobą naszą Świętą Teresę Benedyktę od Krzyża, na spotkanie ze Świętym Franciszkiem. Oni – oboje teraz Święci – patronują nam z Nieba. Pomyślałam więc, ze to najlepsza okazja, aby przyjrzeć się bliżej pierwszemu Ich spotkaniu we Wrocławiu w rodzinnym domu Edyty, a także myślę, że zapis tego spotkania, mającego miejsce w początkach grudnia 1920 roku, jest dla nas Wrocławian szczególnym podarunkiem od naszej Świętej.
Niebawem i my spotkamy się z tym samym obrazem w sanktuarium Świętego Franciszka w Asyżu. Zeszłoroczne tragiczne trzęsienie ziemi w tym rejonie zniszczyło części bazyliki przynosząc jednocześnie śmierć czterech osób. Wiadomo jednak, ze natychmiast zaczęto odbudowę i rekonstrukcję świątyni. Chociaż nie wiemy w jakim stanie ujrzymy fresk mistrza Cimabue, gdzie namalował on Świętego Franciszka w scenie przedstawiającej Maryję z Dzieciątkiem adorowaną przez anioły, to w każdym razie przed nim staniemy. W scenie tej Święty stoi z boku, jakby nie zasługując na wzięcie udziału w adoracji. W ten sposób artysta wyraził pokorę, uwielbienie i cześć jaką oddawał On Matce Bożej.
Spośród licznych innych, wspaniałych fresków w Bazylice namalowanych przez znakomitych mistrzów tego czasu, głównie Giotta, fresk Cimabue’go rozpowszechnił wizerunek Świętego. Postać z tego fresku, ujęta w całości lub we fragmencie – jako popiersie, jest od dawna szeroko znana z reprodukcji jako główne wyobrażenie Świętego Franciszka. Malarz Cimabue zwany był w skrócie Cima i to taki obraz (może raczej obrazek) wisiał nad biurkiem Edyty. Prawdopodobnie i wówczas, 78 lat temu, był łatwo dostępny wśród przedmiotów służących kultowi świętych katolickich.
Pozostają intrygujące pytania: jak go Edyta napotkała i dlaczego powiesiła go nas biurkiem? Odpowiedzi na te pytania, jeśli nawet nie będą dokładne, zdają się być nietrudne, a poszukiwanie ich prowadzi przez autobiografię Edyty Stein i zapis Jej drogi do wiary. Prowadzi także przez fascynujące i otwierające wyobraźnie domysły.
Przed napotkaniem obrazu musiało mieć miejsce spotkanie Edyty z osobą Świętego Franciszka. Uprawnione wydaje się przypuszczenie, że takie spotkanie było jeszcze jednym z tych ważnych impulsów i kroków w kierunku wiary, na które ona sama w autobiografii wskazuje. Chociaż poza przytoczonym we wstępie fragmentem brak innych wzmianek na ten temat, łatwo można sobie wyobrazić, że w tym czasie – kilka lat przed przyjęciem Chrztu Świętego – uwagę Edyty zajmowało wszystko to, co ją do wiary prowadziło. A postacie świętych Kościoła Katolickiego to niemały obszar poznania. Jako filozof Edyta już wcześniej poznawała dzieła Św. Tomasza z Akwinu, a szukając także poza filozofią zgłębiała jak najszersza wiedzę w żarliwym poszukiwaniu prawdy o sensie życia ludzkiego. I spotykała na własnej drodze te rozsiane po świecie świadectwa Prawdy. Przeczucia zamieniające się w odkrycia Prawdy o Bogu. Odczucia wieczności i ciągłości Boga – Pana historii i dziejów człowieka. To chwile łaski dla niej. Wśród nich, kiedyś i gdzieś ( może pomiędzy 1917 a 1920 rokiem) przyszła chwila spotkania Świętego Franciszka – spotkania w Duchu i Prawdzie. Chwila ta, chociaż nie zapisana, na pewno została głęboko przez Edytę przeżyta i niezapomniana miała swój znaczący udział w prowadzeniu jej do Boga. Wyrazem tego jest właśnie ów zawieszony nad jej biurkiem wizerunek Świętego.
Postać Świętego Franciszka – jego miłość do Boga i ubóstwo – do głębi porusza serce gdy poznaje się jego życie, najpierw beztroskie, a nawet grzeszne, a później głęboko przemienione. Jego nawrócenie i następnie całkowite, żarliwe oddanie się Jezusowi Chrystusowi w ofiarnym wyniszczeniu siebie osiągnęło tak wysokie szczyty, że uczyniło go jednym z największych ludzi wszechczasów. Swoją myśl tylko on sam jeden zdolny był wypełnić, a jego życie zgodne było z postawionym przez niego ideałem. On i Jego Testament to ideał dla wybranych, trudny do urzeczywistnienia i wówczas, i teraz, chociaż we wszystkich czasach znajdowali się jego naśladowcy i duchowi synowie. Wystarczy wymienić tu tylko wielkich franciszkanów – Polaków: Świętego Jana z Dukli i współczesnego Świętego Maksymiliana Kolbe, współbrata w męczeństwie Edyty Stein. Najbliżsi bracia Franciszka także próbowali mu dorównać i naśladować. Jako świadkowie i spadkobiercy Jego Testamentu nie podtrzymali go jednak jako reguły franciszkańskiej. Bulla papieska z 1230 roku w kilka lat po śmierci Św. Franciszka określiła, że Bracia nie są obowiązani do przestrzegania Testamentu. Równocześnie w niespełna 2 lata po śmierci papież Grzegorz IX – żarliwy głosiciel idei franciszkańskiej – osobiście dokonał w Asyżu kanonizacji Franciszka, a Bracia, współpracownicy i następcy, w ciągu czterech lat wybudowali Bazylikę, dla której wielcy mistrzowie tego czasu: wymieniony już Cimabue i następujący po nim Giotto do Bondone, a także Simone Martini i Pietro Lorenzetti stworzyli znakomite dzieła sztuki ku czci Świętego Franciszka i zobrazowali całe jego życie.
Biedaczyna z Asyżu zachwycał i porywał sobą wielkich ludzi na przestrzeni czasu od swej epoki po dzień dzisiejszy, a jego idee ubóstwa, modlitwy, pracy i pokuty pociągnęły wielu do świętości, a także znajdowały wspaniałe dobicie w literaturze i sztuce.
Dante Alighieri żywo interesował się ruchem franciszkańskim i podziwiał „…Cudowne życie biedaka Boga” (Boska Komedia, Raj XIII 32), a w XI pieśni „Raju” przedstawiał przejmującą alegorię biedy zaślubionej przez Franciszka:
„Bo już młodzieńcem wojnę z ojcem toczył
Za tę niewiastę, której nikt ochotnie
Równie jak Śmierci, drzwi swych nie otwiera
A kiedy wobec duchowego sądu
I wobec ojca sam się z nią połączył,
Z dnia na dzień potem miłował ją mocniej,
Ona zaś wdowa po małżonku pierwszym,
Tysiąc i sto lat przeczekała z górą,
Aż się ten zjawił, wzgardzona, nieznana:
A nikt jej inny nie wezwał na gody […]”
a dalej:
„A taka była wierna i wytrwała
Że razem z Chrystusem zawisła na krzyżu
Gdy nawet Matka u stóp pozostała[…]”
Mistrz Giotto wśród licznych wspaniałych fresków, opowiadających cały żywot Świętego przedstawił także scenę zaślubin Franciszka z Panią Biedą.
Ujęcie biedy przez Św. Franciszka jest wstrząsające. Głosząc ubóstwo – mówił o Jezusie Chrystusie ogołoconym na krzyżu. Tylko bieda pozostała przy Nim. Nikt nie mógł Mu tam towarzyszyć prócz niej! Święty Franciszek upostaciowił biedę jaką tę, która mogła mu ciągle ukazywać czym była Odkupieńcza Męka Krzyżowa i jako tę, która pomagała rozumieć Miłość Miłosierną Jezusa Ukrzyżowanego. Wybrał i poślubił biedę jako swoją Panią, jako swoją drogę, odpowiadając na Miłość Boga swoją miłością, oddaniem i wyrzeczeniem.
Jakże wielkim może być On przyjacielem i pocieszycielem dla każdego człowieka, każdego skołatanego serca w każdej ludzkiej niedoli, przyjacielem we wszystkich czasach: minionych, obecnych i przyszłych. Można więc łatwo zrozumieć przytoczone na wstępie wyznanie Edyty, że patrząc na Świętego Franciszka „odczuwała wielką pociechę, że tam właśnie był”. I nie trzeba nawet szczegółowo dochodzić powodów, dla których obecność Świętego Franciszka była w tym momencie dla niej pocieszeniem. Wystarczą te zdania, jakie zapisała w swej biografii, aby odczuć dotkliwość kłopotów i trudności z którymi się wówczas zmagała. Święty Franciszek był wtedy przy niej, uciekła do Jego Obecności w duchu, a wiszący obraz był widzialnym znakiem Ich niewidzialnego spotkania.
Edyta, od kiedy „załamała się jej niewiara” postępowała na drodze poznawania Krzyża w sposób stale się potęgujący. Od śmierci Adolfa Reinacha w 1917 r., po przeżyciu której napisała: „…spotkałam się pierwszy raz z Krzyżem i Bożą mocą, jakiej udziela on tym, którzy go niosą. Ujrzałam pierwszy raz w życiu Kościół w jego zwycięstwie nas ościeniem śmierci. W tym momencie załamała się moja niewiara i ukazał się Chrystus w tajemnicy krzyża” – nieodwołalnie już powierza swe życie Bogu. W 1939 roku w klasztorze sporządza testament – deklarację ofiary z życia i ofiara ta w trzy lata później męczeńsko zostaje dopełniona. Postępowanie w wierze odzwierciedlają modlitwy Edyty – później siostry Teresy Benedykty od Krzyża niektóre zapisane przez nią w formie wierszy, jak np. ten zatytułowany „Trzymając Boga za rękę”:
Kim jesteś, Ty, Światło,
tak mnie wypełniające
i ciemność serca mego rozświetlające?
Niby matczyną dłonią
Mnie wiedziesz
I gdybyś mnie opuściło,
Ni zdołam przecież
uczynić więcej ni kroku.
Ty jesteś przestrzeń,
Co otacza istnienie moje,
Zwraca ku sobie,
Osłania je.
Gdyby Cię opuściło,
W nicość,
W otchłań by zstąpiło,
Z której Ty jedynie
Przywracasz do istnienia.
Ty, bliższy mnie, niż ja sama sobie,
I głębiej w duszy mej
Niźli wnętrze moje –
A przecież niezgłęniony
I niepojęty,
I każde imię zaśmiewający.
Wieczna Miłości – Duchu Święty.
Wkrótce zobaczymy sanktuarium, miasto i ślady życia Świętego Franciszka, spotkamy Jego samego i Świętą Klarę, a z nimi Świętą Teresę Benedyktę od Krzyża. W chwili i w godzinie, gdy Jan Paweł II kanonizuję Tę, która dała się prowadzić Duchowi Świętemu