Jako córka dr. Hansa i dr Erny Biberstein, z domu Stein, byłam jedną z siostrzenic Edyty Stein i do lutego 1939 roku mieszkałam we Wrocławiu. Poniższy tekst jest kombinacją osobistych wspomnień i opowieści moich rodziców.
Gdy Edyta Stein wstąpiła do zakonu Karmelitanek jesienią 1933 roku miałam dwanaście lat. Był to trudny okres w egzystencji naszej rodziny i w życiu rodzin żydowskich w Niemczech. W styczniu tego samego roku Hitler zagarnął władzę i jego zapowiadany plan oczyszczenia kraju z Żydów był stopniowo urzeczywistniany. Niemal nie było wtedy ludzi, którzy sądzili, że rzeczywiście zrealizuje on swoje fantastyczne plany ze wszystkimi ich szczegółami, ale jedna z zaprzyjaźnionych z nami rodzin była niemal całkowicie przekonana, że zrobi to, co zapowiedział i że w Niemczech nie ma już przyszłości dla Żydów. Ludzie ci byli przyjaciółmi ze studiów moich rodziców oraz cioci Edyty i zdecydowali się na emigrację do Palestyny. Wtedy moi rodzice chcieli przejąć od nich duże mieszkanie lekarskie. Mój ojciec był dermatologiem, moja matka ginekologiem. Przeprowadzka na Kaiser-Wilhemstraße oznaczała więcej niż tylko przeprowadzkę: po pierwsze oznaczało to, że moi rodzice wcale nie mają zamiaru opuszczenia Niemiec. Szczególnie ojciec był przekonany, że przetrwamy Hitlera. Dlaczego mielibyśmy przejmować się jego nienawistnymi przemówieniami? Byliśmy przecież bardziej niemieccy niż on! Oznaczało to poza tym, że opuszczamy teraz dom mojej babki Stein przy Michaelisstraße 38, gdzie dotychczas mieszkaliśmy.
Moja matka mieszkała tam jeszcze przed ślubem. Tam otworzyła swoją praktykę i we wrześniu 1920 roku, zaraz po weselu, moi rodzice tam się wprowadzili. Mój brat i ja urodziliśmy się w tym domu, a babci było bardzo smutno, że teraz nas traci. Dotychczas mogła codziennie nas widzieć, teraz wymagało to jazdy tramwajem przez co najmniej pół godziny. Babcia w wieku 84 lat była jeszcze bardzo dziarska, codziennie szła na skład drewna do swojego biura, ale częste odwiedzanie nas nie byłoby dla niej łatwe. Dla niej był to koniec pewnego rozdziału w życiu.
Przypominam sobie, jaką przykrość mi to sprawiło, że moi rodzice zdecydowali się wtedy na przeprowadzkę. My, dzieci kochaliśmy ten dobrze znany nam dom, chętnie szaleliśmy na klatce schodowej, na dużym podwórzu bawiliśmy się i graliśmy z rówieśnikami. Wyprowadzaliśmy się bardzo niechętnie. Kiedy spostrzegliśmy, jak bolesne dla babci było nasze odejście, to tym bardziej było nam przykro, bo wiedzieliśmy, że ona w tym samym czasie przeżywała jeszcze większą przykrość niż my, przed którą nie mogliśmy jej ochronić. Powiedziano nam, że nasza ciotka Edyta zamierzała wstąpić do klasztoru w Kolonii. Miał to być zakon kontemplacyjny bardziej surowy niż większość innych. Nie będzie już nigdy mogła przyjechać z wizytą i, chociaż może przyjmować odwiedzających, to jej matka, która już dawno zaniechała tak dalekich podróży, na pewno nie będzie mogła już jej zobaczyć.
Zastanawianie się nad planem ciotki Edyty było dla nas dość skomplikowane. Pod niektórymi względami byliśmy jeszcze dziećmi i dopiero przed krótkim czasem dowiedzieliśmy się o jej przejściu na wiarę katolicką, chociaż minęło od tego wydarzenia prawie 12 lat. Tak więc wydawało się nam, że jej zmiana wyznania i wstąpienie do Karmelu były prawie jednoczesne, podczas gdy w rzeczywistości wydarzenia te oddzielały lata. Mogliśmy co prawda być dziećmi, ale całkowicie byliśmy świadomi wydarzeń w Niemczech dotyczących Żydów. Stając się katoliczką nasza ciotka opuściła swój naród w potrzebie. Jej wstąpienie do klasztoru obwieszczało światu zewnętrznemu, że chciała oddzielić się od narodu żydowskiego. Tak to widzieliśmy i tak to wyraziłam wobec niej, gdy pewnego popołudnia spotkałyśmy się u dentystki. Była to rzadka okazja do porozmawiania z nią „w cztery oczy”. Byłam nieśmiała i spięta, ponieważ proszenie dorosłych w pewnym sensie „na dywanik” przez „dzieci”, tak jak ja to teraz chciałam zrobić, uchodziło za niegrzeczne. W moim zakłopotaniu zapewne nie byłam w stanie tak sformułować swych myśli, jakbym chciała, a mój dar przekonywania nie robił dużego wrażenia. Ale jakoś sobie poradziłam z wyrażeniem swych myśli i dla mojej ciotki było to charakterystyczne, że nie uśmiechała się na moje słowa i nie odpowiadała w tonie wyższości. Pozostała poważana, uważna i potem wyjaśniła, że swojego kroku nie uważa za zdradę. Nie zostawia nikogo w potrzebie. Wstąpienie do klasztoru wcale nie gwarantuje jej bezpieczeństwa i nie zamknie jej przed rzeczywistością świata zewnętrznego. Zawsze pozostanie częścią swojej rodziny i również częścią narodu żydowskiego, również jako zakonnica. Rozumienie takich pojęć było dla mnie trudne. Dzisiaj jest dla mnie jasne, że z jej punktu widzenia było to ze wszech miar logiczne, dla nas, jej żydowskich krewnych, nigdy nie mógł być to przekonujący argument. Pomiędzy nią, a jej rodziną powstała przepaść, której nie można było przekroczyć. Jednak z drugiej strony nie mogliśmy przestać jej lubić.
Ciotka Edyta zajmowała zawsze szczególne miejsce w rodzinie. Była ona zawsze nieobecną ciotką. Widywaliśmy ją rzadko, gdy przyjeżdżała w odwiedziny. Wtedy czuło się w domu jej przyjazną osobowość, podczas gdy codziennie byliśmy przyzwyczajeni do codziennej obecności naszych ciotek Friedy i Róży, naszej kuzynki Eryki i naturalnie naszej babci. Gdy przyjeżdżała ciotka Edyta, ciągle ujawniała żywe zainteresowanie naszymi postępami w nauce i tym, co nas zajmowało i poruszało. Ale w swojej istocie wydawała się ona zawsze nieco odległa. Miała w zwyczaju spędzenie większości dnia pracując przy swoim biurku, od czasu do czasu odwiedzała pewne wydawnictwa katolicie, żeby porozmawiać „o interesach” i przyjmowała wiele odwiedzin przyjaciół i znajomych. Wszystko to wywierało na nas duże wrażenie. To było całkiem coś innego niż w przypadku innych ciotek. Ciotka Róża zajmowała się gospodarstwem domowym babci, ciotki Friedy, Eryki i swoim własnym. Bez przerwy coś gotowała lub piekła, i kiedy po szkole przychodziłyśmy do niej, do kuchni, najczęściej było coś dobrego do spróbowania, kawałek jabłka, ciastko albo rozwałkowany kawałek ciasta na makaron przypieczony na gorącej płycie pieca. Ciotka Frieda, która w składzie drewna prowadziła księgowość, w swym czasie wolnym szyła lub robiła na drutach. Czasem czytała nam coś lub wychodziła z nami na spacer.
Kiedy ciotki Edyty nie było u nas na wakacjach mieszkała w Speyer, później w Münster. Miejscowości te były dla nas tylko słowami. Chociaż wiedzieliśmy, że uczyła tam, mieliśmy małe pojęcie o jej tamtejszym życiu. Była niezmordowana w korespondowaniu, a nasza matka czytała nam często fragmenty z jej listów. Ze szczególnych okazji pisała nawet bezpośrednio do nas i pilnowano nas, żebyśmy jej odpisywali.
Nasi rodzice często opowiadali o jej okresie studenckim, o wędrówkach przez Karkonosze z grupą przyjaciół. Często wtedy wybuchali śmiechem, gdy przypominali sobie jakieś komiczne zdarzenia. W tych historiach widzieliśmy Edytę z innej strony. Była pełna humoru, układała wiersze i wymyślała wesołe historyjki.
Czytaliśmy raz jeszcze sztukę teatralną, którą ona napisała na wesele moich rodziców i która została wystawiona przez moich starszych kuzynów i kuzynki. Bocian rozmawia tam z dwojgiem dzieci, które zamierza dostarczyć do Hansa i Erny Bibersteinów, którzy właśnie się pobrali. Ale zanim dzieci wyrażą zgodę na tę parę rodziców, chcą wiedzieć o nich wszystko co możliwe. W swoich odpowiedziach bocian dostarcza wiele interesujących i zabawnych informacji na temat dwojga. Był to przedni pomysł, wystawiony z dużą dozą humoru a wyjątki ze sztuki były cytowane również w późniejszych latach.
W roku 1929 moja babka skończyła 80 lat. Na tę wielką uroczystość rodzinną ciotka Edyta co prawda nie mogła przyjechać, ale przysłała utwór z muzyką i tańcem, który został wystawiony przez nas dzieci. Mój brat i ja tańczyliśmy menueta (z Don Giovanniego Mozarta), podczas gdy nasze nieco starsze kuzynki, Ewa i Lotta Stein przedstawiały w nowoczesnych strojach taniec do nowoczesnego szlagieru.
Otrzymałam również pierwsze rozdziały z jej książki „Z życia pewnej żydowskiej rodziny” do przeczytania, którą, o ile wiem, zaczęła pisać w roku 1933. Podczas swojego długiego pobytu we Wrocławiu wypytywała moją babcię o jej rodziców i dziadków, i z tych opowiadań utkała wierną historycznie, utrzymującą w napięciu kronikę rodzinną. Jej intencją było pokazanie niemieckim czytelnikom, że rodziny żydowskie, tak jak i inne składały się z takich samych ludzi zakorzenionych w przeszłości Niemiec i często działających z prawdziwej miłości do ojczyzny. Ale ten cel chyba nie został osiągnięty, ponieważ za pomocą faktów i racjonalnych argumentów nie można było przemówić do faszystów z ich fanatycznym antysemityzmem. Pomimo to jestem zadowolona, że ciotka przeniosła tę historię rodziny na papier, ponieważ informuje ona tam o sobie, swoim pochodzeniu i dostarcza przeciwwagi do różnych pism biograficznych innych autorów, które wykazują nieco niedokładności i zniekształceń. Edyta nigdy na przykład nie twierdziła, że jej dom był surowo ortodoksyjny, jak to jest przedstawiane przez niektórych jej biografów. I chociaż jej matka prowadziła kuchnię koszerną, to nie przestrzegała ściśle przepisów Talmudu[1]. Na meblach nie było wyrzeźbionych motywów biblijnych, na ścianach nie wisiały sceny z historii Izraela. Ja to wiem; mieszkałam w tym domu. Moja matka wielokrotnie próbowała skorygować te fakty. Również ja czuję się zobowiązana do skorygowania nieprawdziwych informacji w interesie prawdy, która dla Edyty zawsze była w centrum jej zainteresowań. Takie wyposażenie, nawet w domach ortodoksyjnych, byłoby ze wszech miar niezwykłe. Bliższe prawdy byłoby twierdzenie, że matka Edyty była co prawda pobożną i wierzącą Żydówką, ale że sama mało zrobiła, żeby przyswoić swoim dzieciom podobne postrzeganie tradycyjnych przepisów lub związek z judaizmem. Z tego względu moim zdaniem należy uważać zmianę wiary Edyty na katolicką za wyjście z pewnej niewiary w religię raczej niż ucieczkę z jednego dobrze jej znanego wyznania do innego. Judaizm był jej obcy, zanim zdążyła go porzucić.
Poza tym początkowe rozdziały tej autobiograficznej książki tworzą most do przeszłości, do początków rodziny Steinów, które są dodatkowo uwierzytelnione informacjami od mojej babci.
Ciotka Edyta zawsze była szczególnie blisko z moją matką. Była ona tylko o półtora roku młodsza od mojej matki, zajmowały tę samą sypialnię, chodziły do tej samej szkoły i na początku studiowały na tym samym uniwersytecie. Poza tym miały wielu wspólnych przyjaciół. Moja matka opowiadała mi często, że Edyta gdy zdecydowała się na chrzest, zwierzyła się najpierw mojej matce i poprosiła ją i przekazanie tej wiadomości swojej matce. Było to trudne i bolesne zadanie dla mojej matki. Edyta dużo później dopiero zdobyła się na odwagę do osobistego wystąpienia przed matką z tą wiadomością.
Również mój ojciec miał dużo szacunku i sympatii dla Edyty. Po jej wyjeździe do Kolonii regularnie korespondowaliśmy z nią. Jej obszerna biblioteka w przeważającej części pozostała w domu jej babki we Wrocławiu, a ja każdego roku otrzymywałam jedną książkę z tego zbioru jako prezent urodzinowy od niej. Raz była to „Książka bez obrazków” Andersena, innym razem „Historie o Bogu” Rilkego. Jeszcze dzisiaj posiadam te książki i wysoko je cenię, z powodu nich samych, ale też jako pamiątkę… …dedykacja do mojego albumu poezji. Nosi on datę 20 sierpnia 1933 roku, musiała być więc napisana podczas jej długiego pobytu we Wrocławiu, bezpośrednio przed jej wstąpieniem do Karmelu. Cytat pochodzi z 21 Psalmu. W czasie trwogi i niepewności napisała: „Pan jest moim światłem i moim zbawieniem – kogoż mam się lękać”.
Gdy ciotka Edyta opuściła Wrocław w październiku 1933 roku, już jej nie widziałam. Pozostawaliśmy w kontakcie listownym aż do czasu, kiedy wybuchła wojna między Ameryką a Niemcami. Zawsze starała się być na bieżąco z tym, co robiliśmy i czym interesowaliśmy się. Dyskutowałam z nią materiał mojej nauki w College’u. Gdy opuszczaliśmy (matka, brat i ja) Niemcy i emigrowaliśmy do Ameryki, mieliśmy do wyboru podróż bezpośrednią z niemieckiego portu do Nowego Jorku lub przez Holandię, gdzie ciotka Edyta była wtedy w klasztorze. Mama wahała się przez chwilę. Chętnie odwiedziłaby swoją ukochaną siostrę jeszcze raz i, jeśli przeczuwałaby wtedy, że była to ostatnia okazja w jej życiu to na pewno wybrałaby tę drogę. Ale ostrzeżono ją, że przejście na granicy holenderskiej jest niepewne i niebezpieczne. Mój ojciec był już wtedy w Ameryce i po wielomiesięcznym rozstaniu czekał na nas z wielką niecierpliwością. Tak więc matka chciała pojechać bezpieczną drogą, żebyśmy odbyli naszą podróż bez przeszkód i żeby nic nie stanęło na przeszkodzie. Dlatego odpłynęliśmy z Bremerhaven statkiem „Deutschland”.
Sądzę, że to moja matka opowiadała mi, że jestem podobna do jej siostry Edyty. Byłam mała i delikatna jak ona i chętnie pisałam wiersze jak i prozę. Tak jak ona często pisałam coś wesołego na uroczystości rodzinne i szkolne. Czytanie i studiowanie przedkładałam nad prace domowe; ona również.
W ostatnich latach często moim zadaniem było odpowiadać wielu ludziom, którzy prosili o informacje o Edycie. Dopóki żyła moja matka, ona była adresatką takiej poczty i często wzdychała nad wieloma listami dotyczącymi Edyty, na które musiała odpowiadać. Gdy moja matka zmarła w roku 1978 w wieku prawie 88 lat, przejęłam wszystkie książki i papiery będące w związku z Edytą Stein, bo wiedziałam, że nadal będą przychodzić listy i prośby. Mój mąż i ja intensywnie pomagaliśmy w tłumaczeniu jej książki „Z życia pewnej żydowskiej rodziny”, a teraz zajmuje się również tłumaczeniem albumu z fragmentami z pism Edyty Stein.
Często życzę sobie, żebym mogła zapytać moją
teraz sławną ciotkę o niektóre rzeczy, o które pytają ludzie, którzy jej sami
nie znali. Gdy zagłębiam się w jej listy, wiersze i teksty autobiograficzne, to
czasem wydaje mi się, jakbym ją teraz lepiej rozumiała, niż byłam w stanie ją
rozumieć wtedy, gdy w wieku lat 12 przeprowadziłam z nią ostatnia rozmowę. Ale kim była
naprawdę, jak żyła i umarła, pozostanie na zawsze tajemnicą.
[1] Teresia Renata de Spiritu Sancto: Edith Stein. Glock & Lutz, 1948, s.9.